niedziela, 1 stycznia 2012

Strategie majfrendów

To już ostanie z pisanych wspomnień z wyjazdu do Maroka. Tym razem będzie o strategiach sprzedażowych lokalnych pomagaczy, czyli majfrendów.

"Negocjacje to gra" - to tytuł jednej z dość popularnych książek traktujących o sprzedawaniu. Każdy kto wybierze się do krajów arabskich i trafi na majfrendów, a trafi z pewnością, przekona się, że są oni prawdziwymi mistrzami tej gry. Podczas naszego pobytu w Maroku doświadczyliśmy wielu strategii sprzedaży, które majfrendzi mają opanowane do perfekcji. Przyzwyczajeni do nieprzekraczania granic w naszych codziennych relacjach, gdzie "nie" znaczy dokładnie tyle co "nie, dziękuję, nie chcę tego", stając oko w oko w negocjacyjnej grze z tambylcami, musimy zdawać sobie sprawę, że mamy małe szanse. Poniżej prezentujemy kilka ze strategii majfrendów, które udało nam się zidentyfikować i zapamiętać.

Co łaska - 5 euro.
Stajesz przed granicą. Obok ciebie pojawia się lokalny pomagacz, przystawiający Ci do nosa plastikową legitymację na której widnieje jego zdjęcie i rzędy arabskich znaczków - robaczków z cyferkami. Pomagacz identyfikuje to w jakim języku się komunikujesz, wymieniając w tempie ekspresowym różne języki intonując każdą z nazw w formę pytającą . Zanim zorientujesz się co się stało, gapiąc się jak sroka w kość na identyfikator z którego nic nie rozumiesz, automatycznie odpowiadasz mu, w jakim z wymienianych języków się komunikujesz. On wie, że ty wiesz o kilku papierkach, które trzeba wypełnić aby przedostać się na drugą stronę. Zaczyna mówić Ci co trzeba i jak trzeba zrobić, ale w sposób który niczego Ci nie rozjaśnia, a wręcz przeciwnie - teraz to dopiero wszystko staje się skomplikowane. Pomagacz, zwracając się do Ciebie co chwilę swoim magicznym "maj frend" oferuje Ci wypełnienie papierków. Przyzwyczajony do europejskich zasad pytasz "ile to będzie kosztowało". Odpowiedź zaskakuje Cię, bo dowiadujesz się, że on jest "goverment turist asistans" i że płaci rząd, a poza tym teraz trzeba brać się za pracę, bo papierków do wypełnienia pełno. Ojej, ale uprzejmi - myślisz! Majfrend informuje, że jak będziesz miał ochotę - to potem mu zapłacisz, i to tyle ile będziesz chciał. Czy aby na pewno jesteś nadal na planecie Ziemia? Tyle uprzejmości! Czemu dopiero teraz tu przyjechałem - pytasz siebie. Na odpowiedź jednak nie masz czasu, bo majfrend wypełnia już karteczki pytając Cię o te i owe informacje. W międzyczasie dopytuje też gdzie jedziesz i co zamierzasz robić. Odpowiadasz ochoczo - w końcu tyle tu uprzejmości. Z wypełnionymi papierkami idziesz do okienka, w miarę sprawnie załatwiasz co trzeba. Majfrend asystuje Ci i już zamierzasz powiedzieć mu "dziękuję", bo w końcu rząd płaci, gdy Twój wewnętrzny głos mówi - "ty niewdzięczniku - może choć symboliczne 1 euro byś mu zostawił". Dobra - niech będzie! Wyciągasz jednoeurówkę i mówisz mu swoje "dziękuję", ale coś tu nie gra. Majfrend zamiast mieć na twarzy wyraz wdzięczności wygląda jakby właśnie dostał w pysk. Dowiadujesz się, że 1 euro to żaden pieniądz, i że przecież on ci pomógł a ty (niewdzięczniku) mógłbyś podarować mu (przecież nie zapłacić, bo płaci rząd!) 5 euro. "Zaraz, jak to, o co chodzi?" - słyszysz w swojej głowie. Kwaśna mina Majfrenda jest tak kwaśna, że zaczynasz czuć się winny. Ojej ale się zachowałem! No dobrze - proszę. Płacisz 5 euro za coś co bez trudu zrobiłbyś sam i odjeżdżasz w swoją stronę, z dziwnym uczuciem, że oto właśnie ktoś zrobił cię w tzw. trąbę… Czy to możliwe? Aha, zanim ruszasz, Majfrend informuje Cię że w mieście do którego się udajesz (oczywiście wcześniej dokładnie wygadałeś się, co zamierzasz robić) mieszka jego kuzyn, i akurat prowadzi hotel, więc on może zadzwonić i załatwić Ci tani nocleg…

Masz wielkie szczęście, że tu trafiłeś.
Jesteś tu już kilka dni, które wystarczyły aby nauczyć się, żeby nie przyjmować żadnej usługi ani prezentu, bez ustalenia wcześniej ceny. Ale jak tu połapać się, co jest naprawdę warte zapłacenia trochę więcej a co jest zwykłym naciąganiem turystów? Polegasz na odrobinie własnego podróżniczego doświadczenia. Emocje na bok i z jak największym udziałem własnego intelektu, oceniasz proponowane Ci rzeczy. Majfrendzi znajda i na to sposób. Po całym dniu zwiedzania wąskich, zatłoczonych uliczek, masz ochotę usiąść gdzieś w spokoju i zjeść obiad. Wiesz już, że tu restauracje dzielą się na te dla lokalnych i te dla turystów. Turyści płacą więcej, najczęściej za to samo lub mniej. Majfrend, który oprowadzał Cię właśnie po wąskich zatłoczonych uliczkach proponuje, że zabierze Cię do bardzo dobrej i taniej restauracji. Miejsce jest rewelacyjne, kuchnia jak u jego mamy. Zresztą co tu dużo gadać, każdej niedzieli on i cała rodzina przychodzą tu na obiad. Dopiero potem zadasz sobie pytanie o to dlaczego akurat w niedzielę, skoro tutaj jest to zwykły dzień? Kilka razy słyszysz, że masz wielkie szczęście, że tu trafiłeś. "No skoro tak" - myślisz sobie, nie bez sporej porcji nieufności, to może warto się przekonać. Wprawdzie wczoraj jadłeś obiad za połowę mniej niż proponuje tutejszy kelner, ale nie dowiesz się jak nie spróbujesz. Majfrend, który cię tu przyprowadził, zrobił już swoje, swoje też zainkasował i zniknął. W sumie dobrze, myślisz sobie - chwila odpoczynku w samotności się przyda. Obiad jest ok., ale po zapłaceniu rachunku masz dwie możliwości. Albo przyznasz się przed sobą, że dałeś się zrobić w trąbę, bo w porównaniu z wczorajszym obiadem za pół ceny było tak samo albo i gorzej. Druga droga - dla ochrony własnego dobrego samopoczucia, zracjonalizujesz sobie, że to pewnie droższa dzielnica, albo inna pora dnia, albo może ten Majfrend nie wiedział o tamtym miejscu...

Koktajl z mózgu
Po całym dniu jazdy w temperaturze powyżej 45 stopni, docierasz wreszcie w okolice centrum miasta i stajesz na niewielkim parkingu. Nie zdążyłeś jeszcze wrzucić luzu, wysunąć bocznej stopki i pomyśleć o rozpięciu kasku, gdy obok słyszysz dobrze znane "heloł maj frend". Młody, uśmiechnięty od ucha od ucha majfrend już wie czego możesz potrzebować. "Nid rum (pokój, nie alkohol), czip parking, restaurant? Łot du ju nid, łot du ju łont. Aj hef ol". "Poczekaj chłopie, zaraz, daj mi chwilę" mówisz mu. "oke, oke" - odpowiada majfrend i odsuwa się dwa kroki w tył. Lotem błyskawicy przez głowę przelatuje Ci myśl, że ten jest jakiś inny, uprzejmy, dał spokój choć na chwilę. Ta pędząca z prędkością światła myśl, nie zdążyła jednak przebyć całej drogi od Twojego lewego ucha do prawego, gdy majfrend jest już z powrotem przy tobie i ponawia nawijkę o pokoju, restauracji i parkingu. Dobra, wyjście jest jedno, "nie zwracam na niego uwagi, a niech sobie gada…" Jak pomyślałeś, tak zrobiłeś . Majfrend swoje, ty spokojnie zdejmujesz kask, i rozglądasz się dookoła. W końcu nie możesz wytrzymać jazgotu młodego chłopaka i pozwalasz mu powiedzieć, co to za wspaniałe miejsca chce Ci zaoferować. Propozycje, poparte wymachiwaniem lekko zmiętymi wizytówkami, suną w twoim kierunku z prędkością i częstotliwością pocisków wylatujących z lufy karabinu maszynowego. Nie masz szans na zapamiętanie choćby trzeciej części z nich, o racjonalnym porównaniu nie wspomnę. Dajesz się zaprowadzić w dwa, trzy miejsca. Nie odstępujesz od zasady, że zapłacisz tylko za taki pokój, który zobaczysz i sprawdzisz. W każdym miejscu majfrend mówi Ci cenę, ale już przy oglądaniu drugiego pokoju okazuje się, że ta cena którą zapamiętałeś poprzednio, nie jest taka jak ją zapamiętałeś. To cena za inny pokój , gdzie jeszcze nie byliśmy i nie zamierzamy być... Próbujesz coś zapisać na kartce, ale to też niewiele pomaga, bo Majfrend kombinuje z cenami tak sprytnie, że sam już nie wiesz co było za ile. Bacznie Cię obserwując widzi wyraźnie co Ci się podoba a co nie. Spokojnie - za kila dni nauczysz się, żeby krzywić się kwaśno na każdą ofertę - bez względu na to jak bardzo Ci się spodoba. Po powrocie na parking trzeba podjąć decyzję. Z cenami nadal zamieszanie. Wybierasz jedno z widzianych miejsc i dowiadujesz się, że to akurat jest tym najdroższym… A jakże mogło być inaczej? Ale w końcu nie jesteś tu pierwszy dzień. Uparte negocjacje doprowadzają do ceny, która nie bez wahania wydaje się rozsądna, pokój też jest niczego sobie. Możesz resztę wieczoru spędzić zastanawiając się jak dużo przepłaciłeś, albo cieszyć się tym że mieszkasz kilka minut pieszo od zabytkowego i pięknego centrum miasta.

Daj mi coś i ja dam Ci coś.
Jesteś tu już ponad tydzień. Twoja nabyta odporność na sztuczki majfrendów chroni Cię niczym amerykańska tarcza antyrakietowa. Trudno wyobrazić sobie taką strategię, której jeszcze nie znasz. Jednak stare chińskie przysłowie mówi: "Nadmierna pewność siebie - najkrótszą drogą do zguby". Stajesz przy jednej z atrakcji turystycznych na pamiątkową fotę. Zanim się zatrzymasz - jak mantrę powtarzasz sobie: "Nie zwracam na nich uwagi, nic nie kupuje. Nie zwracam na nich uwagi, nic nie kupuję. Nie zwracam na ...". Robisz fotkę, a w zasadzie pomaga Ci ją zrobić majfrend przedstawiający się jako Ahmed Berber. Brzmi fajnie, mógłbyś z nim nawet chwilę pogadać, ale zaraz przypominasz sobie swoją mantrę, która ma chronić Ciebie i twoje szybko kończące się zapasy gotówki. Majfrend próbuje różnych strategii, ale Ty jesteś niewzruszony. W pewnym momencie odpuszcza handlowanie i mówi, że skoro jesteś z Polski, to pewnie masz aspirynę. Jego boli właśnie głowa, i czy mógłbyś dać mu trochę. Opuszczasz swoją tarczę, w końcu nie może być mowy o sprzedaży skoro to on potrzebuje od Ciebie coś innego niż twoje pieniądze, do tego jest to aspiryna na bolącą głowę. Jak przystało na człowieka pełnego wrażliwości i współczucia, dzielisz się z potrzebującym. Potrzebujący, wyrażając swoją wdzięczność, chce Ci podarować mały prezent - piękny kryształ górski. Sęk w tym, że aby odebrać swoją nagrodę musisz udać się z majfrendem do pobliskiego sklepu. "O nie, w to się nie dam wkręcić" - myślisz i mówisz mu, że aspiryna to drobiazg i nic za nią nie chcesz. Jednak majfrend nie odpuszcza. Robi przed Tobą cały teatr przekonując Cię, że jeżeli nie odwdzięczy Ci się jak należy za Twoje dobro, Allah ześle najgorsze plagi na niego, jego rodzinę, i dziesięć kolejnych pokoleń. Wymiękasz, idziesz do sklepu, ale tylko po obiecany drobiazg. Przepełnia Cię przekonanie, że nic tu nie kupisz i jest to tak pewne, jak to że dziś rano wstało słońce. Kiedy kilkadziesiąt minut później pakujesz dwa (trzeba przyznać całkiem ładne) kamyki, dzięki którym Twój zapas gotówki uszczuplił się o kolejne euro, masz w głowie jedną myśl "Ci goście nawet Eskimosowi sprzedaliby worek lodu, i to w samym środku zimy". Kiedy dwa dni później kilka kropel wody wypłucze na Twoich oczach kolorowy barwnik z rzekomo oryginalnych górskich półszlachetnych kamyków, system obronny Twojego umysłu za wszelka ceną postara się uchronić postrzępione poczucie wartości, podsuwając coraz to nowe pomysły na zracjonalizowanie sobie tego zakupu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz