niedziela, 9 października 2011

Daleka droga do domu...

Czwartek, 01.09.2011,
Piątek, 02.09.2011

[Agata] Myśleliśmy, że droga powrotna do domu będzie trudna, ponieważ przed nami już nie ma przygody, wszystko co miało się najfajniejszego wydarzyć już się wydarzyło. Jednak wizja własnego domu, własnego wygodnego łózka, własnej łazienki była na tyle mocno kusząca, że przed 2 ostatnie dni naszej podróży zrobiliśmy ponad 2 tysiące kilometrów, z czego ponad tysiąc ostatniego dnia.

Przejazd przez Francję upływał pod znakiem jazdy - stawania na bramkach w celu uiszczenia opłaty za przejazd - tankowania. Taka "przelotowa" wersja ride-eat-sleep-repeat. Im później się robiło, tym częstsze robiliśmy postoje na prostowanie pup tzn. tankowanie co 300 km, a w międzyczasie, przy ok. 150 km przebiegu - postój na rozprostowanie się.
Odcinek autostrady, tuż za ostatnimi bramkami, a przed granicą z Niemcami okazał się jednopasmowym wąskim gardłem. Kolejka przed bramkami (a było bramek kilkanaście) zajęła nam dobre 20 minut, a potem jeszcze 100m korka tzn. całej masy samochodów i ciężarówek bezładnie opuszczających bramki i przeciskających się w kierunku tego jednego czynnego pasa... Miałam natychmiastowe skojarzenie z wielkim lejkiem, do którego z jednej strony szerokim strumieniem wpadają pojazdy, a z drugiej wypadają wąską strużką... Marzenia o przekroczeniu granicy niemieckiej o 7 wieczorem, jak sobie to w głowie policzyłam z rana, zaczęły się rozwiewać.
Ale koniec końców tabliczkę z napisem Deutschland minęliśmy ok. 19:10, więc i tak nie tak źle (a to częściowo dzięki zdolności motocykli do sprawnego omijania korków... o ile w ogóle jest jakiś pas awaryjny). Gdy wjechaliśmy do Niemiec chciałam skakać z radości - chyba nigdy nie cieszyłam się tak z wjazdu do tego kraju. Deutschland, Deutschland ueber alles...

Wieczorem jechaliśmy do oporu, tzn dopiero ok. 22:00 udało nam się znaleźć jakiś nocleg. Nie byłam nim zachwycona, bo dwukrotnie przekraczał nasz noclegowy budżet, ale Patryk przekonał mnie, że dzięki temu, że się tu dobrze wyśpimy i rano zjemy porządne niemieckie śniadanie, następnego dnia już dojedziemy do domu i nie będzie kosztów związanych z kolejnym noclegiem... No dobra. Ale pokój i tak nie był wart tej ceny ;)

Rano okazało się, że granica śniadaniowa przebiega na Renie. Do tej pory wszystkie śniadania były słodkie do bólu (a ja za słodyczami nie przepadam, za to Patryk lubi słodkie (podobno faceci dzielą się na tych co lubią słodkie i tych, którzy się do tego nie przyznają), ale chyba już też miał dość), a tu dostaliśmy normalne jedzenie: Brot, Schinken, Kaese... nawet jakiś pasztet się pojawił. Po takim śniadaniu musi się dobrze jechać.

I znowu jazda, tym razem nie urozmaicana postojami na bramkach :) Pogoda idealna, tylko widoki takie nudnawe. Raz na czas przejechał jakiś ciekawy pojazd, choć większość fajnych okazów, zarówno motocykli,  jak i samochodów, była ciągnięta na przyczepach. Dodatkową "atrakcją" były niewątpliwie strefy smrodu - po żniwach rozpylano nawozy na polach i w niektórych miejscach tak śmierdziało "krową", że aż łzy z oczu płynęły... A w moto, jak to w moto, nie da się włączyć wewnętrznego obiegu powietrza ;) i trzeba się było inhalować...

Pamiętacie prowizoryczną zawleczkę do GSowego łańcucha? Pisaliśmy o niej tutaj. Otóż odpadła dopiero dzisiaj (tj. ostatniego dnia podróży) i trzeba było zrobić kolejną :) I tak długo wytrzymała... Jakieś 6 tysięcy kilometrów... to dużo więcej niż oryginalna... o ile była ;)

[Patryk] Zanim znaleźliśmy po kilku przygodach nocleg w Niemcowie, przyszło nam się zmierzyć z jazdą po autostradzie nocą. Po zmierzchu świat na betonowych pasach wygląda nieco inaczej. Wszystkie pojazdy są jakby trochę bardziej spokojne i ostrożniejsze. Ciężarówki jazdą równym sznurkiem na skrajnym prawym pasie. Środkowym suną amatorzy średnich prędkości - na przykład my, a skrajnym lewym pasem suną Ci co mają sporo koni pod maską i chcą ich używać. Nimby tak samo jak w ciągu dnia, a jednak inaczej.
Mniej wyprzedzania, mniej gonitwy - tak jakby wszyscy którzy nie zdążą gdzie mieli zdążyć już się z tym pogodzili. Z kolei Ci, którzy nigdzie się nie spieszą i po prostu jadą w swoim kierunku, są spokojni, że cała długa noc jeszcze przed nimi. Od czasu do czasu chowaliśmy się pomiędzy "wielkich braci", sunąc pomiędzy nimi słoniowym tempem. Dawało to trochę poczucia komfortu, bo autostradowe słonie mimo, że ważą kilkanaście ton, na ogół poruszają się bardzo przewidywalnie. Są także znacznie bardziej rozpoznawalne we wstecznym lusterku. Prawy pas nocą to ciężka praca. Do odbiorców suną na kołach najróżniejsze dobra. Samochody firm kurierskich przewożą przesyłki wszystkim tym, którzy w ostatnim czasie kupili to i owo w internecie. Dostaną je na czas zupełnie nieświadomi pracy ludzi którzy nocą w towarzystwie innych ciężarówek wieźli ich zakupy.

Po solidnym niemieckim śniadaniu pogoniliśmy nasze rumaki w kierunku domu. Trochę nostalgii przykleiło się do mnie, ale czułem tez sporo radochy z powodu powrotu. Ludzie, których zostawiliśmy daleko na te trzy tygodnia, własne wygodne łóżko i dom, to wartości nie do przecenienia. W takich chwilach wyraźnie czuję po co ten cały trud podróżowania. Widzę wyraźnie że mój "drive" do podróżowania w dużej mierze polega na powracaniu do domu. Powracaniu ze spojrzeniem na swój codzienny świat z innej perspektywy, z nowymi doświadczeniami, trochę jakby z boku i na świeżo. Ten stan umysłu cenię sobie tak bardzo, że gotów jestem spędzić długi czas w podróży, dostając przy okazji znacznie więcej - czyli wszystkie doświadczenia i wrażenia z całego czasu jaki trwa wyprawa.

Od czasu do czasu, jadąc w kierunku polskiej granicy mijaliśmy stare samochody na lawetach, ale największe wrażenie na mnie zrobiły dwie pary sunące tak odpicowanymi trajkami, że oczu nie mogłem oderwać. Szkoda że jadąc się ma się czasu na solidne wykadrowanie i wycelowanie zdjęcia…
W końcu popołudniową porą wjechaliśmy do Polski i wiecie jaka pierwsza myśl przyszła mi do głowy? Pomyślałem sobie "kurcze, ładnie tu!". Las wzdłuż autostrady był bardzo gęsty i ładny. W oddali kręciły się nowoczesne wiatraki, a na pierwszej stacji benzynowej na jakiej stanęliśmy odpocząć, toalety były tak czyste i nowe, że aż przyjemnie było sobie spędzić w nich chwilę. Fajna ta nasza Polska :).

Uroku dopełnił zjedzony w barze Jarosław schabowy z frytami, popity colą. Dawno żaden schaboszczak mi tak nie smakował - niebo w gębie. A potem już przy zachodzącym słońcu sunęliśmy sobie dalej w kierunku Krakowa drogą znaną nam bardzo dobrze i coraz bardziej czuliśmy się w domu, pod który podjechaliśmy coś około 22:00. Powykrzykiwaliśmy trochę "uuuu", "hura", przybiliśmy piątkę. Przyszła pora wnieść kufry na górę, odstawić dzielne motorki do garażu i powiedzieć sobie: "to chyba byłoby na tyle w ramach tej wyprawy. Było super!"



2 komentarze:

  1. Rewelacja, Gratuluje szczęsliwego powrotu do domciu. super bylo czytac bloga. Napewno wroce na te stronke zimową porą. rewelacyjne opisy !! pozdrawiam!
    FANKA

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za dobre słowo :). Zapraszamy zimą. Zamierzamy nadal kontynuować wpisy z bliższych i dalszych wyjazdów, zimą niekoniecznie motocyklowych.

    OdpowiedzUsuń