sobota, 20 sierpnia 2011

Chill out

Czwartek, 18.08.2011

[Agata] Okna naszej sypialni wychodzą na wschód, na morze. Ok. 6 rano obudziłam się i akurat było ciut po wschodzie słońca - jeszcze nigdy nie widziałam wschodu słońca nad morzem - jutro postaram się to sfotografować :) Dospaliśmy do ok. ósmej. Dziwny dzień. Nic nie trzeba, tylko chillout. Aż dziwne. Morze szumi, czas płynie leniwie...

Postanowiliśmy nadać w świat posta, którego wczoraj napisaliśmy ale nie opublikowaliśmy, bo akurat muezin oznajmił, że można już jeść i kafejkę internetową właśnie zamykano. Ale dzisiaj przed południem większość sklepów itp. była zamknięta (tak naprawdę poszliśmy do innej, ale tam dowiedzieliśmy się, że nie ma internetu, po południu znowu odwiedziliśmy tę pierwszą, ale od właściciela sklepu obok na migi dowiedzieliśmy się, że operator kafejki śpi i dopiero późniejszym popołudniem misja zakończyła się sukcesem!).
Za to życie na targu kwitło.


Odmówiliśmy kilku sprzedawcom opuncji i skierowaliśmy się w kierunku ryb. Drogą kupna nabyliśmy sporej wielkości tuńczyka (pewnie będziemy go jeść przez 2 dni ;)) za ok. 15 zł (w Polsce pewnie byłoby to jedno zero więcej). Kupiliśmy też oliwę... będzie ekstra lunch.


[Patryk] Dzień bardzo przyjemny. Ludzie w tym miasteczku są niesamowicie uprzejmi. Każdy nas pozdrawia i dopytuje jak nam się podoba. Na targu, podczas kupowania tuńczyka, natychmiast znalazł się uprzejmy zakupowicz, który doradził jaką sztukę wybrać i pomógł w przetłumaczeniu ceny. Angielski jest tu mało popularny. Poza arabskim ludzie używają hiszpańskiego i francuskiego. My niestety z tymi językami stoimy dość słabo. Niemniej jednak za pomocą kartki, długopisu, palców u rąk i szerokiego uśmiechu da się dogadać.

Wczesnym popołudniem przyszedł czas na serwis motorów. Ustawiliśmy trochę luźniej łańcuchy na bardziej nierówne drogi, skontrolowaliśmy wszystkie płyny i ciśnienie w oponach. Przy okazji wyszło, że Gustaw zgubił gdzieś zawleczkę w ogniwie łączącym łańcuch. Trzeba więc było zrobić zastępczą, która mam nadzieję da sobie radę.


Po południu przeszliśmy się na kolejny spacer. Mijała nas po drodze para Berberów jadących na wózku, który ciągnął osioł. Chciałem im zrobić fotkę, ale gdy na migi pokazałem aparat i zapytałem "ok?" obydwoje stanowczo, choć z uśmiechem, zaprotestowali. Jednocześnie kobieta zaczęła nasuwać pospiesznie chustę na głowę.
Powiedziałem więc "ok" i opuściłem aparat. Pozdrowiliśmy się i oni odjechali w swoją stronę. Nadużyłem jednak trochę ich brak zgody i zrobiłem fotkę jak odjechali i byli do nas tyłem. Tak czy inaczej pozostają anonimowi.


Jutro wczesna pobudka i ruszamy na południe w głąb kraju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz