poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Podróż do wnętrza... GSa


Pamiętacie jak nasza wyprawa do Maroka zawisła na włosku z powodu problemów z odpalaniem GSa? Pisaliśmy o tym tutaj. Nie udało się wtedy usunąć usterki, ale ostatecznie, po sezonie, Gustaw trafił do naszego zaufanego znajomego - Jarka z Bielska-Białej.

Postanowiłem sprawdzić, czy GS mojej kochanej małżonki będący w rękach Mistrza Jarka, nadal jest motocyklem, a może już stertą żyletek, albo małym cywilnym dwuosobowym odrzutowcem. W tym ostatnim przypadku powiedzenie "polatać dookoła komina" nabrałoby nowego ekscytującego znaczenia…

W styczniowy weekend wskakuję w samochód. Trasę Kraków - Bielsko uprzyjemniam sobie słuchaniem najnowszej płyty Comy, popijając herbatę z termicznego kubka, a gdy herbata się kończy puszką napoju energetycznego z przydrożnej stacji. Tuż po 10:00 jestem u Jarka. Serdeczne "dzień dobry", jak zwykle smaczna u niego kawka i zanurzamy się w czeluście Jarkowego garażu. Oczywiście nie jestem tu z zaskoczenia - wcześniej umawiamy się na poświęcenie GS-owi soboty.
Jarek fachowo organizuje przestrzeń do pracy. Stolik na klucze, osobny na wymontowane części i już wiem, że dziś sporo się nauczę. Konkrety zaczynają się od zdjęcia pokrywy zaworów. To co tam zastajemy wydaje się całkiem normalne i na miejscu. Czysto i bez niespodzianek.


Unieruchamiamy odprężnik (albo odprężacz)


i Jarek zabiera się do pomiaru kompresji. Robimy kilka pomiarów. Wynik wydaje się OK.


Jarek w swojej pomysłowości pompuje powietrze do cylindra. Spodziewamy się usłyszeć syk w kanale dolotowym, jednak ku naszemu zdziwieniu powietrze solidną strugą ucieka przez wydech. Następnie kontrola luzów zaworowych. Są nieco dziwne. 0,15, 018, 0,25 i 0,30, ale są. Niestety kartki z notatkami na ten temat nie sfotografowałem - została w garażu.

Trochę główkowania i snucia teorii i Jarek podejmuje decyzję: trzeba iść głębiej i prawdopodobnie zdjąć głowicę, aby zobaczyć co tam się dzieje. Ale zanim to nastąpi, rozbieramy rozrząd. Ślizgacz łańcuszka rozrządu, ten bliżej kierownicy wydaje się jakiś oderwany od reszty, tzn leży sobie swobodnie, nie będąc do niczego przytwierdzonym. Czy to normalne? Szukanie odpowiedzi musi poczekać. W końcu na stoliku lądują wałki rozrządu z osprzętem.


Rozmontowywanie silnika i jego osprzętu, wydaje się nie mieć tajemnic przed Jarkiem. Klucze śmigają w jego rękach sprawnie i pewnie. Ja przyznam, że nigdy nie brałem udziału w tak zaawansowanych pracach nad silnikiem - dlatego moje uczucia to istna huśtawka - od skrajnej ekscytacji wynikającej z eksplorowania nieznanych mi terenów po chwile cichej paniki i zwątpienia rodzących się z pytania o to, czy kiedykolwiek znajdziemy drogę powrotną.



Następnie Jarek podejmuje wyzwanie na całego. Zabiera się za odkręcanie głowicy. I tu pierwsza poważna przeszkoda. Góra głowicy przykręcona jest do ramy śrubami, których nie da się odkręcić standardowym kluczem. Wg minie sprawa jest zakończona. Pewnie potrzebny będzie jakiś magiczny klucz produkowany tylko w jednej małej rodzinnej fabryczce na południu Niemiec, według projektu nieżyjącego już legendarnego konstruktora Ferdynanda Porshe. Prawdopodobnie produkcja obejmuje tylko 30 sztuk rocznie, i sa one praktycznie nie do zdobycia. Na szczęście na twarzy Jarka nie pojawia się nawet cień wątpliwości, że to się musi dać odkręcić. Z kawałka stalowej rurki, za pomocą brzeszczotu i szlifierki, w rękach praktyka powstaje w ciągu kilkunastu minut właściwe narzędzie. Potrzeba jeszcze kilka minut ekstra, abym miał czas wyjść z szoku…


Klucze tańczą wdzięcznie w rękach Jarka. Kolejne śrubki i śrubeczki opuszczają swoje macierzyste gwinty. Moja pomoc na tym etapie ogranicza się do trzymania lampy - na tyle wystarcza mi tu doświadczenia. W końcu głowica wędruje w górę i ląduje na stole. Jeszcze czyszczenie sprężonym powietrzem okolic obnażonego cylindra i tłoka i zabieramy się do oględzin głowicy. Nie wygląda na uszkodzoną. Rozbiórki część dalsza. Rozmontowujemy sprężyny od tłoków. Oczywiście dzięki pomysłowości i doświadczeniu Jarka, całość tego etapu nie zajmuje więcej niż kilkanaście minut. Dalsze oględziny głowicy nic nie wykazują.


Jarek podchodzi do rozebranego motocykla, przygląda się raz jeszcze i oznajmia że chyba wie co się stało. Pokazuje mi wyraźne ślady na powierzchni tłoka. Wskazują na to, że tłok zderzył się z zaworami…


Podejrzenie pada raz jeszcze na zawory, które mogą być minimalnie krzywe. Kolejny test może to nieco potwierdzić.


Gasimy światło a Jarek do głowicy wsuwa żaróweczkę na kablu. Pomimo dociśnięcia zaworów gdzieniegdzie wydobywa się smużka światła. Wynik pomiaru nie jest jednak na tyle wiarygodny aby dać jednoznaczna odpowiedź. Na dziś kończymy. Sprzątamy nieco garaż i układamy części na stole.

Pozostają pytania o to:
  • Dlaczego strzelało w kolektorze dolotowym skoro najbardziej nieszczelne wydaja się zawory wylotowe?
  • Kiedy zdarzyła się kolizja tłoka z zaworami wylotowymi?
  • Czy zawory są faktycznie krzywe?
Pozostaje coś jeszcze: wielki szacun do Jarka...

C.d.n...

1 komentarz:

  1. wkręcasz świecę wkładasz zawory głowice kładziesz do gory nogami , zalewasz nafta do pełna i idziesz spać, jak na rano ubyło nafty to zawory sa nieszczelne :)

    OdpowiedzUsuń