czwartek, 22 września 2011

Dzień swędzących uszu i wyrzucania chomiczka

Wtorek, 30.08.2011

[Agata] Dzisiejszy dzień upłynął na walce z uczuciem swędzących uszu. O ile ze swędzącym nosem można sobie dość łatwo poradzić, uchylając szybkę w kasku i pocierając nos palcem w rękawiczce, o tyle ze swędzącymi uszami sprawa nie jest prosta. Należy też pamiętać, że drapanie się w nos jest nieco ryzykowne, gdyż zazwyczaj ten sam palec w rękawiczce, który służy do drapania w nos służy np. do usuwania bardziej przeszkadzających rozpapranych na wizjerze owadów ;) Swędzące uszy są zapewne rezultatem tego, że po pewnym czasie w intensywnie używanym kasku na pewno zalągł się chomiczek, który po prostu łaskocze mnie w uszy. Parę dni wcześniej Patryk narzekał, że chyba w jego spodniach zalęgło się co najmniej stado chomiczków... Ciekawe czy go w coś łaskoczą...

Droga z Granady w kierunku Saragossy prowadziła autostradami i o ile pierwsza z nich, Autvia del Sur, była całkiem przyzwoita, to druga, Autovia del Nordeste była albo w remoncie, albo dziurawa albo jedno i drugie.


O zmierzchu dotarliśmy w okolice Saragossy i zaczęliśmy się  rozglądać za noclegiem. Nie było to takie proste jak myśleliśmy że będzie - miejsce okazało się bardzo industrialne i wszelkie tańsze miejsca noclegowe były completo - okupowane przez różnorakich osiłków pracujących w pobliskich fabrykach. W końcu "ciemną nocą" dotarliśmy do miejscowości Zuera i znaleźliśmy otwarty hostel z wolnym pokojem. Hostel znajdował się przy wąskiej brukowanej uliczce z zakazem ruchu i rozstawionymi knajpowymi stolikami - więc musiało to być centrum miasteczka. Hanka i Gustaw dostały chyba najbardziej wypasione na wyjeździe miejsce postojowe w podziemnym garażu.

Obróciliśmy z Patykiem butelkę wina na dobre spanie. Ale co z tego, skoro okazało się, że w miasteczku jest jakaś fiesta i co chwilę jakaś orkiestra uliczna naparza w bębny bez ładu i składu i wygrywa na trąbkach skoczne melodie. O północy były sztuczne ognie, a o drugiej w nocy ostatni przemarsz hałaśliwej orkiestry. Był to wieczór kulminacyjny jakiegoś festiwalu trwającego w miasteczku. Po południu, przed naszym przyjazdem była nawet Gymkhana, o czym dowiedzieliśmy się z darmowego folderu na temat festiwalu. Od pani z recepcji, nie mówiącej po angielsku (a my nie mówimy po hiszpańsku) dowiedzieliśmy się natomiast, że w miasteczku, w którym mieszka 7000 mieszkańców jest ok 1000 Polaków oraz sporo Czechów), którzy pracują głównie w okolicznych rzeźniach... Corrida ole!

[Patryk] Chomików było owszem całe stado. To ja wyjaśnię, skąd takie określenie. Poznaliśmy je dzięki naszej dobrej znajomej Agacie S, która na jednym z rejsów morskich w których uczestniczyła ukuła takie hasło na nieco "przechodzony" śpiwór. Zalęgnięte w śpiworze chomiki mają tę właściwość, że ich nie widać, ale wyraźnie czuć ich "zapach". Wiadomo też, że to że czegoś nie widać, nie oznacza że tego nie ma. Tak więc po trzech tygodniach używania niektórych rzeczy prawie non-stop, chomiki z pewnością mają wielkie pole do popisu. W przypadku Agaty, chomiki które zalęgły się w kasku nie tylko były wyczuwalne nosem, ale też łaskotały w uszy... Wypędzanie chomika polega natomiast na wywietrzeniu obiektu lub gdy chomiki nie odpuszczają - upraniu go :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz