Dotarliśmy nawet do ośrodka narciarskiego, gdzie lekko przyrdzewiały ratrak czekał na nadejście zimy. Podróżujący z nami SnowCat (misiek zgarnięty ze stolika rzeczy znalezionych w Soelden) od razu rozpoznał swoje klimaty. Nawiasem mówiąc, stok może i krótki ale stromizna całkiem przyzwoita :)
Ponadto podróż mijała bardzo szybko - za sprawą dobrych dróg i niemęczącej temperatury, więc zajechaliśmy dużo dalej niż planowaliśmy. W zasadzie, trasę, którą zaplanowaliśmy na 2 dni, można by zrobić w jeden, gdyby nie było żadnych przygód i dłuższych postojów. My jednak zaliczyliśmy i przygody i dłuższe postoje, a w dodatku w pewnym momencie zboczyliśmy z trasy wyznaczonej rano, żeby pojechać bardziej widokowym odcinkiem.
Przygoda niestety nie należała do najmilszych. Na rondzie skręcaliśmy w lewo i pomiędzy mnie i Patryka wjechała czerwona taksówka, która nagle się zatrzymała. Prędkość w zasadzie zerowa, ale zaskoczenie pełne, więc pomimo hamowania Gustaw cmoknął taksówkę w pupę, lekko naddzierając oponą naklejkę służącą za rejestrację. W zaskoczeniu, lekkim przechyle i stresie który się natychmiast pojawił zabrakło mi siły na utrzymanie GSa w pionie i musiał zostać delikatnie położony na lewą stronę. Taksiarz pomógł mi go podnieść (Patryk bezpiecznie przejechał przez skrzyżowanie i chwię trwało zanim zawrócił) ale marudził na wyrządzoną "szkodę". Wysępił 20 euro i pojechał w swoją stronę, tak jak i inni gapie, którzy zebrali się dookoła. My też odjechaliśmy ale zaraz się zatrzymaliśmy aby ochłonąć i posprawdzać to i tamto.
Straty materialne minimalne - kufer lekko powiększył wgniota, którego miał wcześniej i ułamał się tylny zaczep - co ciekawe spawy wytrzymały, plastik pękł obok. Klej dwuskładnikowy, dwie trytytki i dodatkowe wzmocnienie poxiliną, może i nie są estetyczne, ale trzymają bardzo dobrze i mogę bez trudu kontynuować podróż. Fantastyczną robotę robią pasy, które dodatkowo mocują kufry do motocykla.
Za to straty moralne bardzo duże, jak to zwykle w moim przypadku. Humor siadł mi na dobre, frajda z jazdy zmalała, dynamika jazdy spadła razem z wiarą we własne umiejętności.
W ciągu dnia, gdy wjechaliśmy w jeden z "górskich" odcinków trochę nam dolało, więc natychmiast zrobiło się ślisko, w pełnym słońcu asfalt też czasami był śliski a dodatkowe silne podmuchy bocznego wiatru i serie zakrętów sprawiły, że cały czas byłam spięta i jechałam bardzo zachowawczo. Nie bardzo pomogły piękne krajobrazy ani ciepłe gesty ze strony Patryka, który starał się mnie pocieszyć, postawić sytuację w innym świetle i przywrócić radość z jazdy....
Jeszcze jedno rondo i wygląda na to że miasteczko się kończy. Po zjechaniu z ronda przez dłuższą chwilę nie widziałem Agaty w lusterku. Czasem się to zdarza, więc zwolniłem trochę i czekam. Dłuższa chwila i nic, może zatrzymały ją światła? Kolejnych 20 sekund i nadal nic. Trzeba to sprawdzić. Zawracam i poganiam Hankę do dynamicznego galopu. Za chwilę jestem przy rondzie i widzę, że wszyscy na drogach dojazdowych do ronda stoją. Coś jest nie tak, ale po pierwsze, drugie i trzecie - tylko bez paniki. Za czerwoną taksówką, która stoi na środku ronda widzę jak Agata klęczy i zagląda GSowi, jak by to powiedzieć, pod pupę. GS stoi na stopce, jakby nigdy nic. Nie silę się na objeżdżanie ronda, tylko walę pod prąd, bo tak było krócej i podjeżdżam bliżej. W międzyczasie, zbiera już kupka gapiów. Z krótkiej wymiany zdań, albo raczej fragmentów zdań, dowiaduję się że Agata jest cała i ok, że było hamowanie, gleba, zniszczona rejestracja i urwany zaczep od kufra. Pana poszkodowanego pytam czy ok, mówi że ok i pokazuje na zdartą naklejkę z rejestracją. Agata drepcze wokół GSa co chwilę oglądają mu pod tyłek (przynajmniej teraz wiem, że chodzi o kufer).
Napięcie jest wysokie, trzeba je jakoś rozładować. Z podstaw fizyki wiem, że napięcie najlepiej rozładować powodując przepływ prądu. Przepływ prądu to praca, a praca to działanie. Trzeba więc działać. Najpierw pozbywam się Pana poszkodowanego. Przepływem prądu się go nie pozbędę, 12V z akumulatora motocyklowego to za mało, ale prawdopodobnie pozbędę się go przepływem gotówki. Przepływ 20 euro w papierku wystarcza, i Pana poszkodowanego mamy z głowy. Agata zdążyła już ochłonąć więc zjeżdżamy na pobliskie pobocze.Tam szacujemy rozmiar szkód i przystępujemy do ich likwidacji. Z materialnymi - prosta sprawa. Poxipol, trytytki i poksylina załatwiają sprawę z zapasem. Gorzej ze szkodami moralnymi u sprawczyni kolizji. Tu trochę pracy przynosi pewne efekty, ale do końca dnia czeka nas jazda w mocno wakacyjnym tempie, co zresztą ma swoje plusy, bo krajobrazy wokół nas zmieniają się jak w filmie z National Geographic, a powolna jazda bardzo sprzyja cieszeniu się nimi.
Żeby nie jeździć z Holandii do Maroka przez Słowację Austrię itd. to podpowiem, że dobrze jest mówić "Połland" i wtedy w 80% przypadków nie ma problemu. ;)
OdpowiedzUsuńCo to, czy też kto to jest cook sister?
3majcie się, a ty Doodek nie bój nic. Gleba była prawie parkingowa. Jeszcze kilka tys. km i po glebie będziesz wskakiwać w tempie szybszym niż upadek moto. Wiem to po sobie... :D
Pozdrawiam
Leff
Bardzo ciekawie sie robi. Czytam Was juz regularnie. Mnie Bart nie uswiadomil co to jest cook sisters i skotel. Zaraz sobie wygooglam a jak nie znajde to mam nadzieje ze mi powiecie :)
OdpowiedzUsuńHMadzia
Będziecie kiedyś z uśmiechem na ustach wspominać te wszystkie przygody. Pewnie, że zaczepu szkoda, ale nich Wam takie przypadkowe cóś nie odbierze radości z tego pięknego dnia przygody :) Jarek
OdpowiedzUsuńSuper macie przygode. Agata, nie poddawaj sie :) Mam nadzieje ze po takiej wyprawie bedziecie chcieli sie jeszcze czasami ze mna przejechac gdzies blizej :) Pozdro. Arek
OdpowiedzUsuńW zasadzie to jesteście małżeństwem na dwa razy na dwóch kółkach. Takich małżeństw pewnie w Polsce jest sporo, ale Wy jesteście jedynymi (albo bardzo nielicznymi), którzy zdecydowali się na tak egzotyczną wyprawę. Szacun!!!
OdpowiedzUsuńChrzanic glebe i czerwone taksowki. Coco Jumbo i do przodu ! :)
OdpowiedzUsuńCzytamy i mocno przeżywamy.
OdpowiedzUsuńJaga i Lutek
Swietnie sobie radzicie z niespodziankami;-) dzis przeslalam namiary na bloga koledze z pracy-zapalonemu motocykliscie - to pol dnia mial wypieki na twarzy i mowil: ale hardcorowcy! ja tez czytam i przezywam z wami te przygode. Juz z Lodzi... Prowadzenie bloga to nie taki pikus- brawo za wytrwalosc i dzieki za emocje
OdpowiedzUsuńHej Kochani:
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy znad Atlantyku.
No to po kolei:
Leff,
coock sisters to takie ciacho. Podobnie jak w RPA, w Indiach, tu i pewnie w innych miejscach swiata, z ciasta robi sie rozne ksztalty, smazy na glebokim oleju lub oliwie a pozniej namacza w gestym cuktowym syropie, czasem z dodatkiem soku z cytryny. Takie ciacho w formie warkocza to wlasnie coock sisters w RPA. W Indiach ma postac kulek i nazywa sie gulab jamun. Tu w Maroko ksztalty sa rozne, ale tez smakowite...
Arek,
Wracamy i jedziemy razem na Slowacje na piwko?
Wszyscy,
Dzieki za wszystkie komentarze. Dajecie nam nimi tyle paliwa do pisania, ze gdyby nie Wy pewnie skonczyloby sie na dwoch - trzech postach.
AiP