czwartek, 18 sierpnia 2011

Maroko jest spoko :)

Środa, 17.08.2011

[Patryk] Po pięciu dniach wypelnionych po brzegi jazdą, jesteśmy w Maroko :))) które jest super! Ostatni etap podróży wiódł z Algeciras (tu nocowaliśmy) promem do Ceuty (tu tankowaliśmy benzynę za 1 EUR za litr :)) skąd udaliśmy się w stronę granicy. O samej drodze do hiszpańskiego krańca Europy nie będziemy tu wiele pisać. Drogi i autostraady wydawały się nie mieć końca. Krajobraz zmieniał się płynnie na coraz bardziej "księżycowy" i przywodził na myśl filmy o amerykańskich pilotach F-16 bombardujących arabskie instalacje wojskowe. Ostatnie dwa dni upłynęły nam dodatkowo na walce z odparzonym i bolącym tyłkiem. Mimo tego, cel przed nami, droga za nami, banany na paszczach.

Maroko przywitało nas bardzo sprawną odprawą graniczną. Dwaj sympatyczni lokalni pomagacze (tzw. majfrendzi) poprowadzili nas sprawnie przez całą procedurę. Agata przygotowała wcześniej dokumenty graniczne dla motorów (do pobrania ze strony Urzędu Celnego Maroko) więc poszło tym sprawniej. Jedyną lekko stresującą sytuacją, ale też zabawną, było ponad 5 minut podczas których przekonywałem pana urzędnika, że Prezydent Miasta Krakowa to nie właściciel naszych motorów i nie potrzebujemy w związku z tym upoważnienia do ich używania. Swoją drogą to gdybym nie znał polskiego, to też bym tak pomyślał. Nasze dowody rej. nigdzie nie mają tłumaczeń w żadnym języku, a właściciel wpisany jest niewielkimi literami na jednej z ostatnich stron. Za to organ wydający dokument zajmuje najbardziej widoczne miejsce na pierwszej stronie. Pan urzędnik dał się ostatecznie przekonać, wbił odpowiednie pieczątki i odłożył papierki na kupkę innych podobnych papierków powiązanych w większe paczki szarym papierowym sznurkiem. Odprawa graniczna została załatwiona.


[Agata] Za granicą przywitały nas hotele, alejki i promenady jak z najlepszych europejskich kurortów. Patryk chwilę powalczył z GPSem, który się jakoś zawiesił. Ruch uliczny, którego się trochę obawialiśmy okazał się przyzwoity i klulturalny.


Za cel obraliśmy Tetouan. W pewnym momencie dotarliśmy do bramek autorstady, mimo, że nie planowaliśmy na nią zjeżdżać i okazało się że zawrócić się nie da, płacić w Euro nie można (a my w całej tej radości nie wymieniliśmy jeszcze kasy), a koleś na bramce nie mówi w żadnym ludzkim języku. W końcy udało się go przekonać, że Euro to dobra waluta, przyjął 2 Eurasy i pomknęliśmy. Po paru minutach byliśmy w Tetouanie, gdzie pierwsze co rzuciło mi się w oczy to policyjny motocykl - bliźniak mojego Gustawa Stanisława. Zapuściliśmy się do do centrum, gdzie od razu jakiś majfrend koniecznie chciał nas zaparkować w garażu i nawet jak mu "zwialiśmy" to po minucie nas znalazł (czyżbyśmy tak rzucali się w oczy? ;)). Zaparkowaliśmy, zmieniliśmy kasę, odprawiliśmy majfrenda, odczyniliśmy gubing na suku gdzie podziwialiśmy wybór ryb i świeżość drobiu.


Patryk nabył słodkości, ja nabyłam niesłodkie placki i 2 litry soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Ponadto grupka dzieciaków poprowadziła nas przez labirynty mediny po tym jak na ich oczach zapuściliśmy się w kilka ślepych uliczek - mieli ubaw po pachy.

[Patryk] Po powrocie do miejsca,gdzie zostawiliśmy motory,okazalo się, że wszystko jest na swoim miejscu. Pan parkingowy dostał swoją dolę za pilnowanie. Podczas wkładania ubrań, zapinania kasków itp, byliśmy niewątpliwie niemałą atrakcją. Grupki ludzi zatrzymywały się pytając skąd jesteśmy. W końcu po dłuższej chwili ruszyliśmy w stronę morza z zamiarem znalezienia noclegu w jakimś nadmorskim miasteczku.
W przewodniku przeczytałem, że nadmorska N16 to bardzo fajna widokowa trasa, z w miarę dobrym asfaltem. Rzeczywistość okazała się jednak nieco inna, i los miał tu dla nas niespodziankę.

[Agata] Trasa rzeczywiście okazała się piękna. Z jednej strony morze, z drugiej góry. Widoki fantastyczne, winkle jeszcze lepsze. Aż chciało się jechać dynamicznie i zamykać opony, zwłaszcza, że niewielki ruch do tego zachęcał... ale... nie było asfaltu... Wzamian za to była bita ziemia z dziurami, wystające kamienie, błotniste koleiny, w najlepszym wypadku przewalcowany droboziarnisty żwir lub stary, dziurawy asfalt.



Każdy jadący pojazd wzniecał tumany kurzu i w efekcie zaczęłam jechać w brązowych, a nie czarnych ciuchach, a wizjer kasku trzeba było przecierać co chwilę bo osiadający na nim pył nieco "matowił" odbiór krajobrazu.


Najlepsze było to, że po opuszczenu Tetouanu rzeczywiście były informacje, o tym, że jest remont drogi - jeszcze przez 10 i potem 5 kilometrów i obowiązuje ograniczenie prędkości i zakaz wyprzedzania. Ale - asfalt równy jak stół, tylko pobocza jeszcze niedorobione. Po przejechaniu owych 10 "remontowanych" kilometrów asfalt zniknął, zostały tylko znaki o zakazie wyprzedzania i ograniczeniu do dwudziestu km/h. Ale pojawił się większy banan na paszczy, przynajmniej u mnie, a później, ni stąd ni z owąd pojedynczy znak informujący o nierównościach na drodze... Żartownisie... ;) Dojechaliśmy do Oued-Laou i zatrzymaliśmy się w "apartamenciku" przy samej plaży - 20m od morza.


Hanka i Gustaw dostali miejsce parkingowe w ogrodzie, do którego wjeżdżało się przez wąską furtkę - trzeba było pozdejmować kufry, bo inaczej się nie mieściły.


Zwiedziliśmy miejscowość i już już odgrzewaliśmy puszkę jakiejś potrawki fasolowej - w końcu zaszło słońce i można solidarnie z lokalesami się pożywić - gdy pan gospodarz przyniósł nam po misce hariry (smakującej jak pomidorowy krupnik) i z osiem fig (znacznie lepszych, niż takie które jadłam w Europie). Wypas! Teraz to można poodpoczywać! :)

Zostajemy tu na dwa dni. W planie mamy byczenie się na plaży, regenerację pup i sprawdzenie motocykli. Bądź co bądź, przejechaliśmy przez ostatnie 5 dni ponad 3000 km...

8 komentarzy:

  1. Super :)
    Ja to czytając dopiero miałam uśmiech :))
    Mówiłam Patryk, że książka jakaś powstanie, czyta sie to rewelacyjnie.
    Odpoczywajcie sobie.
    Z przyjemnością obejrzę zdjęcia z wyprawy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Spoko, drogi tego typu nie są mi obce i pył który dostaje się niemal wszędzie i jak reklama stonki głosi jest nawet 'w dipie' ;) CamelBak widzę zamontowany, więc odpowiednie nawodnienie jest:) Regenerujcie tyłki i skoro już jesteście w Maroko (które jest spoko;)) to szukajcie RABATU ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale historia:-) jedzcie dalej, bo ciekawa jestem co sie wydarzy. Szerokosci

    OdpowiedzUsuń
  4. Banan to u nas na pyskach jak czytamy :) Fajną macie przygodę, tylko pozytywnie zazdrościć :) korzystajcie, wietrzcie tyłki i nabierajcie wspomnień! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aha i jeszcze taczki na pasie awaryjnym na autostradzie WYMIATAJĄ !!! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. jak to na dwóch kółkach? przecież razem macie cztery.

    OdpowiedzUsuń
  7. piter, to nie autostrada tylko droga przez miasteczko miedzy hotelami a morzem z ograniczeniem do 60

    OdpowiedzUsuń
  8. Super zdjęcia i opis !!!!!!!! a gdzie się takie kobiety znajduje ? :) Pozdrawiam !!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń